Początkowo w ramach żartów mówiłam, że chłopcy z domu to moi synowie. Potem ktoś nazwał mnie ama de casa, co tłumacząc na polski oznacza kurę domową i tak się już przyjęło. Moja rodzina ma model niestandardowy. Składa się z dwóch księży, dwóch wolontariuszy, jednego brata zakonnego, jednej pani domu i 70 chłopców.
Na świecie występują różne modele rodziny – 2+0, 2+1, czy dominujący w naszym kraju 2+2, a mi przyszło żyć w rodzinie 2+2+1+1+70. Co to za dziwaczny twór? To aktualnie moja rodzina – 2 padres (ojców – tak w Peru nazywamy księży), 2 wolontariuszy Polaków, 1 hermano (brat ze zgromadzenia salezjańskiego), 1 – ama de casa, czyli ja i 70 chicos (chłopaków – naszych synów). Wspólnie mieszkamy w wyróżniającej się swoim zielonym odcieniem, kolorem nadziei, casicie. Casa dosłownie znaczy dom, ale że dla nas to coś więcej niż przysłowiowe cztery ściany, nazywamy sentymentalnie nasz dom casitą (domeczkiem). Miejsce to, jako placówka, jest wyjątkowe pod tym względem, że jest to miejsce stałego pobytu chłopców. Spędzamy pod jednym dachem właściwie 24 godziny na dobę.
Początkowo w ramach żartów, żeby wytworzyć między nami zdrowy dystans, śmiałam się, że chłopcy z domu to moi synowie. Potem ktoś nazwał mnie ama de casa, co tłumacząc na polski oznacza kurę domową i tak się już przyjęło. Czasami dla żartów używamy dosłownego tłumaczenia kury domowej na castellano, czyli gallina de casa, co bynajmniej w żaden sposób mnie nie uraża. Tutaj ama de casa ma totalnie inny wydźwięk. Oznacza to osobę zatroskaną o dom, kojarzącą się z kuchnią, mamą. I faktycznie tak jest. Wkroczyłam do domu jako wolontariuszka i prawdziwie stałam się jego częścią. Najczęściej można spotkać mnie w kuchni, robię zakupy, tak by każdego dnia wypełnić żołądki chłopców ciepłym, zdrowym obiadem, uczę ich jeść warzywa, za którymi nie przepadają, a polskie ciasta robią furorę i znikają z prędkością błyskawicy.
Kładziemy tu duży nacisk na to, by ten dom był traktowany jak DOM, tym bardziej, że nie wszyscy chłopcy posiadają swoje rodziny. Czy w naszej rodzinie jest łatwo? Bynajmniej. Każdy z nas ma swoje problemy, swoje pasje, które często nie pokrywają się lub wręcz konfrontują. Jeden lubi głośny rap, drugi rytmy salsy, ja z kolei momentami chciałabym posłuchać ciszy, o którą łatwo nie jest. Mimo tego wszystkiego musimy uczyć się żyć razem, dzielić swoje radości i troski, pomagać sobie, wspierać się, ale przede wszystkim zapewnić chłopcom bezpieczną przestrzeń z możliwością ich rozwoju osobistego. Musimy uczyć się KOCHAĆ.
Każdy dzień to nowe wyzwania. Ja, jak przystało na kurę domową, wstaję pierwsza i swoje pierwsze kroki kieruję w stronę kuchni, by otworzyć wszystkie pomieszczenia i często pomóc w przygotowaniu śniadania, kupić chleb, nakryć stoły. Czy muszę to robić? Gotować nie muszę, mamy kucharkę. Ale nikt nie ma pojęcia ile radości sprawia mi, gdy widzę uśmiechnięte buzie chłopców, bo wyjątkowo oprócz standardowego śniadania dostaną wyciśnięty sok albo sałatkę owocową. W domu wszystkie posiłki jemy razem. Każdy poprzedzony modlitwą, w której każdy może podać swoją intencję. Jakże wzruszające są słowa chłopców, gdy modlą się o zdrowie swojej mamy, którą w naszym rozumieniu ciężko nazwać matką. Nie można też usłyszeć lepszego podziękowania, niż to, kiedy któryś wymieni intencje, w której modli się za mnie.
Moja rodzina jest bardzo niestandardowa, ale kocham ją całym sercem. Nawet kiedy ciemną nocą oczy kleją mi się ze zmęczenia, a chłopcy proszą o jeszcze jedną rundę yengi. Kiedy wieczorem łobuziaki zostawią mi stos niepozmywanych łyżek od zupy, bo tak się śpieszyli na mecz, że już nie zdążyli. Kiedy Benek wychodząc co rano do szkoły podchodzi, przytula się i mówi „Patricita, buen dia” (dobrego dnia), kiedy Jefferson po raz setny w poszukiwaniu ułamka sekundy mojej uwagi przychodzi do mnie przywitać się przez podanie ręki. Kiedy Frank wyszukuje resztkę swojego miodu, żeby mi ją sprezentować na bolące gardło. Kiedy śmieją się ze mnie, bo nie umiem odebrać piłki w czasie meczu i w wielu innych małych rzeczach, na które normalnie nie zwraca się uwagi.
Patrycja Nabor,
Lima, Peru