W Zambii pogrzeb to święto, a pamięć o zmarłych trwa tylko chwilę – opowiada ks. Jacek Garus, misjonarz w Kazembe.
Świętowanie Wszystkich Świętych i Dnia Zmarłych w Zambii dotyczy przede wszystkim najpobożniejszych katolików. Nie jest to święto masowe, jak w Polsce. Odprawia się Mszę Świętą na cmentarzu, ale uczestniczą w niej głównie ci, którzy są bardziej zaangażowani w życie Kościoła. Widać to już po liczbach. To tylko jedna Msza św. po południu, niezależnie od tego, w jaki dzień tygodnia wypada uroczystość. Nic nie jest przestawiane, nie ma specjalnych przygotowań. Msza po prostu jest, przychodzą ci, którzy chcą, i tyle.
Warto przy tym wspomnieć, jak w ogóle wygląda w Zambii pamięć o zmarłych, bo ta, można powiedzieć, kończy się właściwie po pogrzebie. Cmentarze to w większości miejsca bardzo skromne: kopczyki ziemi, drewniane krzyżyki, które po pewnym czasie się rozkładają. Pomniki czy nagrobki z kamienia ma tylko ktoś wyjątkowo zasłużony albo zamożniejszy. Obok grobu często kładzie się miskę, z której zmarły jadał za życia.
Nie ma tu alej, zniczy ani kwiatów, jak u nas. Z biegiem czasu trudno już nawet rozpoznać, kto gdzie jest pochowany. Chyba, że chodzi o małe cmentarze zakonne lub należące do konkretnej wspólnoty, wtedy ktoś o nie dba.
Sama uroczystość pogrzebu ma za to ogromne znaczenie. To moment, w którym wszystko staje. Pogrzeb może odbywać się nawet w niedzielę. Nie wynika to jednak z religii, lecz raczej ze strachu i tradycji. Wierzono, i wciąż się wierzy, że jeśli ktoś nie pojawi się na pogrzebie, rodzina może oskarżyć go o rzucenie klątwy, która spowodowała śmierć zmarłego.
Dlatego wszyscy, nawet z najdalszych stron, starają się być obecni. Bywa, że ktoś nie ma jak wrócić do domu, ale musi przyjechać, bo tak nakazuje obyczaj. Rodzina zmarłego ma obowiązek gościć wszystkich przybyłych, często przez kilka dni. Wokół domu, w którym odbywa się pogrzeb, tworzy się coś w rodzaju obozowiska – palą się ogniska, ludzie śpią na matach na zewnątrz, bo w środku nie ma miejsca. Już z daleka widać, gdzie odbywa się pogrzeb.
Podczas samej ceremonii obowiązują różne zasady: nie wolno spluwać na ziemię, bo to brak szacunku wobec zmarłego. Trzeba też z szacunkiem mijać kondukt żałobny, nawet jadąc samochodem.
Pogrzeby są bardzo skromne. Z braku środków trumna przewożona jest często na pace pick-upa. Zdarza się, że ludzie siedzą wokół trumny, a za nimi jedzie druga ciężarówka z pozostałymi uczestnikami pogrzebu.
Kiedy pierwszy raz byłem na cmentarzu w Zambii, byłem w szoku. Wydaje mi się, że ten brak troski o groby czy o upamiętnienie zmarłych wynika z biedy i z codziennego zmagania o przetrwanie. Życie tutaj to często „łatwo przyszło, łatwo poszło”. Nie ma głębokiego kultu życia, więc nie ma też kultu śmierci w takim sensie, w jakim my go rozumiemy w Polsce.
Ktoś żył – dobrze. Zmarł – trudno, idziemy dalej. Ludzie skupiają się na tym, żeby przeżyć kolejny dzień. Nie mają pieniędzy na ozdobne nagrobki ani znicze. Zrobili pogrzeb, pomodlili się, więc duch zmarłego nie będzie ich straszył i żyją dalej.
Może to wyglądać pesymistycznie, ale to po prostu tutejszy realizm. Życie jest trudne, więc nie ma czasu i środków, by pielęgnować pamięć o zmarłych tak jak w Polsce. Tutaj liczy się dziś – przeżyć, utrzymać rodzinę, zdobyć jedzenie.
Ks. Jacek Garus SDB,
misjonarz pracujący w Kazembe, w Zambii





