Do domu Williama mieliśmy pojechać tylko na chwilę. Chłopiec dopiero ma zacząć naukę w naszej szkole, ale przez pandemię ciągle musi czekać. W małym domu mieszka razem z mamą i dziadkami. Pierwszą rzeczą, która przykuwa moją uwagę są rozwieszone po domu hamaki. Nie ma łóżek ani materaców, bo spanie na nich w temperaturze 40 stopni jest praktycznie niemożliwe. Hamak daje za to więcej swobody (jeśli tylko wiesz, jak się w nim ułożyć) i jest przewiewny, co pozwala odpocząć trochę od upałów.

Część sypialna domu jest oddzielona od kuchni. To w zasadzie dwa oddzielne budynki. Widzę, że w palenisku jest ogień. Zazwyczaj utrzymuje się go całą dobę, żeby w każdym momencie można było przygotować posiłek albo podgrzać kawę. To pomieszczenie to serce domu dla ludu Chinanteco, który zamieszkuje te tereny. Tutaj przygotowują także swoje sławne Totopos, czyli duże, cienkie i chrupiące tortille, które można jeść same albo łączyć je z każdą inną potrawą. Mama Williama zgadza się zrobić mały pokaz sztuki kulinarnej. Wprawnymi dłońmi wyrabia masę kukurydzianą, a następnie szklaną butelką wałkuje masę do uzyskania okrągłego kształtu. Czuję się jak w teatrze. Wydaje się, że wszystko robi automatycznie, bez zastanowienia, ale jest w tym tyle gracji, że wygląda, jakby tańczyła. Chwilę później placek ląduje na palenisku, a kuchnia wypełnia się zapachem, którego wcześniej nie znałem, ale mimo wszystko pobudza ślinianki.

Popijam kawę i przyglądam się Williamowi. Od naszego przyjścia nic nie powiedział, tylko bawi się ze swoim pieskiem. Nie do końca wiem, jak zagadać, ale wyczulone oko mamy uprzedza moją interwencję.

– Od śmierci taty Wiliam nie jest zbyt rozmowny – mówi mama. Chłopiec spuszcza wzrok.

– Co się stało? – pytam trochę odważniej.

– Męża ukąsiła żmija, niestety po jednym dniu zmarł. Miał zaledwie 32 lata.

Zadając kolejne pytania, dowiaduje się, że mężczyzny nie zawieziono do lekarza, bo w miejscowości jest szaman cieszący się dużym zaufaniem i to właśnie do niego udali się z tatą. Wzbiera we mnie złość, ale walczę ze sobą i próbuję się opanować. W oczach mamy widzę smutek, w oczach chłopca zrezygnowanie.

Mama zarabia na życie sprzedając Totopos. Nie zarabia wiele, ale na podstawowe rzeczy wystarczy. Chce, żeby syn ukończył chociaż gimnazjum. Wszystko będzie zależało od tego, czy nikt w rodzinie się nie rozchoruje. Jeśli trzeba będzie kupować leki dla dziadków, to z nauki syna trzeba będzie zrezygnować. Kiedy mama jeszcze mówi, cicho proszę Boga, żeby z niczego nie musieli rezygnować.

William bawi się ze swoim szczeniakiem i słucha uważnie słów swojej mamy. Kiedy pytam, czy chce się uczyć, kiwa jedynie potakująco głową i odwraca wzrok. Mama daje mi znak, że nie będzie chciał rozmawiać, więc nie nalegam.

br. Sebastian Marcisz
Ciudad de México

Więcej informacji: misjesalezjanie.pl/dzieci-meksyku/