Wywiad z ks. Pawłem – misjonarzem z Bangladeszu

Jakie są Księdza pierwsze wrażenia z Bangladeszu?

Pamiętam, że przeżyłem duże zaskoczenie. Po pierwsze klimat – upał i wilgoć. Po drugie śmieci i brud – na drogach, przy drogach, wszędzie. Następnie brak dróg. Aby dojechać do placówki, musieliśmy przepłynąć przez rzekę małymi łódkami. Nie było mostu. Dla nas, ludzi z Europy to nietypowa sytuacja. Podróż była długa. Najpierw 5 godzin samochodem, potem przepakowanie bagaży na łódkę, a już po drugiej stronie złapaliśmy lokalne busy.

Na misji zaskoczyła mnie liczba dzieci. Przychodziły. Chciały mnie dotknąć, bo mam inną skórę. Byłem pod wrażeniem ilością dzieci, które żyją w jednej wiosce, a one zaskoczone moich wyglądem.

Nie pomyślał Ksiądz: „Co ja tutaj robię?”

Byłem pod takim wrażeniem, że nie miałem szansy się bać.

Dlaczego wyjechał Ksiądz na misję do Bangladeszu?

Po święceniach kapłańskich byłem odpowiedzialny za wolontariat misyjny dla młodzieży. Wyjeżdżaliśmy do Ghany i pracowaliśmy z dziećmi ze slumsów. Zauważyłem, że misje mnie pociągają i zdecydowałem się iść na całość. Napisałem prośbę do generała, którą zaakceptował. Zaproponowano mi dwa miejsca: Sudan lub Bangladesz. W Sudanie salezjanie pracują już od jakiegoś czasu. Prowadzą domy i szkoły. W Bangladeszu nie było żadnej salezjańskiej placówki. Powstawała nowa misja. Po przemyśleniu wybrałem Bangladesz.

Co Księdza najbardziej zaskoczyło w tym kraju?

Brak prądu. To było największe zaskoczenie, że ludzie potrafią na co dzień żyć bez prądu. Obiady gotują na ogniskach. Głównym składnikiem posiłku jest ryż. Jedzą go nawet trzy razy dziennie. Musiałem się przyzwyczaić. Dodatkiem do ryżu jest ryba i siobzi. Siobzi to taka trawa, którą gniotą, wrzucają do wrzątku i robią papkę. Podziwiałem stroje Bengalek. Nie ubierają się po europejsku. Zawsze chodzą w sari. Na kwestie czystości i toalet patrzymy zupełnie inaczej. Na placówce misyjnej ludzie nie mają toalet. Uważają, że swoje potrzeby fizjologiczne można załatwić wszędzie. Pod drzewem, za drzewem, dosłownie wszędzie.

Jak po 8 latach wyglądają misje salezjańskie w Bangladeszu?

Na pierwszej misji pracowałem 2,5 roku. Moim zadaniem było tworzenie struktur szkoły i oratorium. Misja ta znajduje się w Utrail. Przez pierwsze 1,5 roku korzystałem tylko z roweru. Jeździłem nim do rożnych wiosek, aby odprawić msze święte. Nie było kościołów. Jeżeli były, to zbudowane z trawy, która do połowy była zgniła i zniszczona przez wchodzące do środka zwierzęta. Dziurawa blacha stanowiła dach. Nawet trudno to nazwać kościołami. Tam odbywały się msze święte podczas pory deszczowej. Obecnie, po 8 latach działalności, misja w Utrail jest ogromna, mamy piękny kościół poświęcony Wspomożycielce Wiernych, szkolę podstawową i gimnazjum. W szkołach uczy się ponad 500 uczniów, do oratorium przychodzi ponad 300 dzieci. Mamy 26 kandydatów (aspirantów) do naszego zgromadzenia oraz parafia, do której należy 27 wiosek, a w każdej z nich jest mały kościół.

Po 2,5 roku w Utrail, postanowiliśmy otworzyć salezjańską misję w innej części Bangladeszu. W Lokhikul – w wiosce oddalonej o około 70 km od rzeki Ganges otworzyliśmy parafię ks. Bosko. Początkowo razem z ks. Emilem z Indii zamieszkaliśmy w stajni. Było to jedyne pomieszczenie, gdzie mogliśmy spać. Brakowało prądu w całej okolicy, ludzie gotowali obiady na ogniskach. Brak toalety, kuchni. Szczury i karaluchy chodziły po naszej polowej kuchni. Panował tam ostry zapach krów. Zaskoczyła mnie od początku życzliwość, radość, szczerość i otwartość ludzi oraz chęć wspierania nas, nowych księży. Obecnie Lokhikul to duża misja z internatem dla chłopców i oddzielnym dla dziewcząt. W styczniu 2016 otworzyliśmy przedszkole dla około 80 uczniów i oratorium gdzie przychodzi ponad 200 dzieci. Mamy małą przychodnię zdrowia dla tych osób, które potrzebują wsparcia i opieki medycznej.

A placówka w Joypurhat?

To misja założona trzy lata temu. Stary magazyn przerobiliśmy na internat dla chłopców. Prowadzimy oratorium i zajęcia popołudniowe dla dzieci oraz młodzieży, dożywiamy dzieci ze slumsów i odwiedzamy okoliczne wioski. Przed nami jeszcze wiele wyzwań.

Jakie są największe potrzeby na Księdza placówce?

Najbardziej brakuje budynku szkoły. Zajęcia prowadzimy w budynku internatu. Bez oddzielnego budynku trudno będzie w przyszłości rozwijać szkołę i zapewnić edukację uczniom. Staramy się zapewniać jedzenie, wyprawkę szkolną i leczenie. Kolejną potrzebą jest większy internat. Młodzież przyjeżdża do Joypurhat żeby zdobywać wykształcenie. Musi z wiosek jechać do miasta i gdzieś zamieszkać. Obecnie mamy internat, ale tylko dla 8 chłopców.

Jak wygląda ewangelizacja?

Ludzie na wioskach nie słyszeli jeszcze o Ewangelii. Jedynie ludzie z plemienia Garo, które zamieszkuje tereny Utrail, w większości są chrześcijanami. W Bangladeszu 86% ludności do wyznawcy islamu. Chrześcijanie stanowią 1%. Są jeszcze wyznawcy buddyzmu, animizmu, hinduizmu. Na wioski jeżdżę z wolontariuszami i katechistami. Chętnie nas przyjmują. Są rodziny, które chcą przyjąć chrzest, ale nie mogą, bo zostaną automatycznie odrzuceni przez resztę wioski. Potrzeba czasu. Pomagamy im, na ile możemy. Ludzie są bardzo biedni, dzieci zaniedbane. W wioskach zakładamy oratoria. Czasami przychodzi 100-150 dzieci. Bawimy się z nimi, pomagamy w nauce, dajemy zeszyty.

Co Księdzu daje najwięcej radości?

Osobiście wierzę, że praca misyjna to wyjątkowy dar od Pana Boga. Nie traktuję tego jak fascynującej przygody. Cieszę się z każdego dnia, z małego dobra, które uda mi się zrobić. Cieszy mnie modlitwa ze wspólnotą bengalską, kiedy razem radujemy i śpiewamy. Najbardziej fascynujące jest bycie z ludźmi i podążanie z nimi w kierunku Pana Boga. Dlatego proszę o modlitwę o wytrwałość, zdrowie dla mnie, siłę do pracy w slumsach, abym mógł wspierać tych ludzi i był wierny Bogu.