Wysiadając z autobusu po prawie 7 godzinach jazdy krętą, górską drogą, miałem nadzieję na przyjemną odmianę i spokojniejszy oddech. Jednak uderzenie gorąca skutecznie sprowadziło mnie na ziemię. W nisko położonej części stanu Oaxaca temperatury dochodzą do nawet 45℃, a wilgotność powietrza nigdy nie spada poniżej 90%. W Rio Manso wszyscy chowają się przed słońcem. W efekcie miejscowość, w której mieszka prawie 3 tysiące ludzi wygląda na opuszczoną. Jest bardzo cicho — jakby to nie był Meksyk. Słychać tylko szelest liści i gdzieś w oddali stłumiony krzyk papug, który ze śpiewem nie ma absolutnie nic wspólnego.

Moja pierwsza myśl po przyjeździe to: „Wsi spokojna, wsi wesoła!”. Jednak Kochanowski nie pisał o odległych latynoskich tropikach, zatem i ja tę myśl szybko od siebie odsuwam. Znałem już wcześniej tę miejscowość i wiem, że ten leniwy spokój to tylko pozory. A opuszczone ulice, po których czasem przejedzie motocykl czy przebiegnie bawiące się dziecko, bywają świadkami brutalnych scen.

Rio Manso jest bowiem pod wpływem jednego z większych karteli narkotykowych Meksyku. Wiele mężczyzn i kobiet ze wsi na co dzień zajmuje się narkobiznesem. I to właśnie kartel decyduje o tym, jak wygląda życie w miejscowości. To nie wszystkim się podoba, ale nikt nigdy nie ośmieli się sprzeciwić. Te ulice widziały już krwawe sceny strzelanin, w których ginęli członkowie kartelu i policjanci. Widziały także te „ciche” zabójstwa dokonywane z chirurgiczną precyzją, ale nie mniej brutalne.

Mimo to ułuda szybkiego zarobku dużych pieniędzy skutecznie przyciąga do narkotykowego biznesu coraz młodsze osoby. Czasem strzelają do siebie nastoletni chłopcy.

Przyjeżdżając do Rio Manso dostałem od współbraci informację, że jeżeli nie dotrę do miejscowości przed 19.00 to mam znaleźć jakiś nocleg w miejscu, gdzie się aktualnie znajduję. Zdziwiłem się, ale potem wyjaśniono mi, że właśnie o tej godzinie wszystkie wjazdy do wsi są barykadowane i pilnują ich uzbrojeni w karabiny maszynowe mężczyźni. Na szczęście przyjechałem wcześniej.

Tutaj powietrze niesie zapach tropikalnych owoców, rzeki są pełne ryb, na polach rośnie wszystko, cokolwiek się zasadzi lub zasieje. Ale nie ma spokojnego życia. Zamiast tego panuje terror i strach, co rusz słychać strzały, nikt nie przemieszcza się bez wyraźnej potrzeby, nie przyjeżdżają obcy, nie wyjeżdżają miejscowi, nie powstają nowe drogi, nie buduje się nowych budynków.

Dla mnie to miejsce wygląda jak raj, ale to tylko ułuda. Rzeczywistość nie pozostawia złudzeń, że tam, gdzie rządzi kartel, spokoju nigdy nie będzie.

br. Sebastian Marcisz
Ciudad de México

Więcej informacji: misjesalezjanie.pl/dzieci-meksyku/