Bogaci w Luandzie mają dostęp do najlepszej opieki zdrowotnej, potrzebne leki sprowadzają z zagranicy i chodzą do najlepszych specjalistów. Inni leczą się u znachora lub rezygnują z leczenia w przychodni lub szpitalu, bo ich na to nie stać. A chorób, niebezpiecznych i śmiertelnych w Angoli jest wiele.

Najgroźniejsze choroby to malaria, denga, wirus ebola, polio, tyfus, cholera, gruźlica, wirus HIV, a także śmiertelne choroby przenoszone przez muchy tse-tse. Jeszcze 20 lat wcześniej, gdy do północnej Angoli przyjechał ks. Paweł Libor, umierały trzy osoby dziennie.  Niebezpieczne są też spotkania z wężami, których w Angoli jest bardzo dużo, tutaj żyje też najniebezpieczniejszy wąż świata – czarna mamba. Gdy taki jadowity wąż wejdzie do domu, to trzeba zachować spokój i poczekać, aż wyjdzie, bo chciał np. ogrzać się w łóżku.

Malaria jest praktycznie wszechobecna. Choć to choroba niegroźna i uleczalna, to słaby dostęp do opieki zdrowotnej i osłabienie organizmu przez niedożywienie, skutkuje wysoką śmiertelnością. Najgroźniejsza odmiana to malaria mózgowa. Jej wyleczenie, nawet w szpitalu, jest bardzo trudne i rzadko kończy się całkowitym powrotem do zdrowia. W niektórych częściach kraju liczba komarów malarycznych przenoszących malarię mózgową była tak duża, że Portugalczycy zostawiali swoje domy i przenosili się do innych miejsc.

Biedni Angolczycy leczą wszystkie rodzaje malarii swoim sposobem. Nie mają dostępu do leków. Opowiada o tym ks. Paweł:
– Malarię leczą, pijąc gorzkie zioła i leżąc kilka dni. To ich metoda leczenia, bo malaria atakuje wątrobę i układ odpornościowy. Jakby zatruwali się tymi gorzkimi ziołami i nie ruszają się, nie jedzą. Piją tylko te zioła i powoli dochodzą do siebie, bo wątroba się regeneruje. Są przypadki śmiertelne, szczególnie kiedy za późno zdiagnozowano chorobę, wylęg larwy trwa 8 dni i już atakuje.

Problemem jest gruźlica, bo jej leczenie jest bardzo czasochłonne i wymagające kontroli. Pacjent musi codziennie brać odpowiednie leki przez sześć miesięcy, nie może tego zaniedbać. Sama wizyta u lekarza lub pobyt w szpitalu jest bezpłatny, ale za leki trzeba już zapłacić, a dla nich to duży wydatek. Trzeba też zachować izolację, ale jest to praktycznie nierealne w afrykańskich warunkach. Całe rodziny mieszkają w jednej izbie. Podobne problemy związane z brakiem dostępu do leczenia i leków są przy wszystkich schorzeniach.

Służba zdrowia

W wioskach ludzie nie mogą tak po prostu pójść na wizytę lekarską. Najbliższa przychodnia jest tylko w większych miejscowościach. Rząd twierdzi, że wszystko zapewnia swoim obywatelom, pobyt w szpitalu jest bezpłatny, ale trzeba już zapłacić za leki, strzykawki, igły, bandaże i jedzenie. To rodzina musi zapewnić choremu posiłki, więc muszą z nim jechać i koczować pod szpitalem. Trzeba jeszcze opłacić transport. Dla wielu rodzin to zbyt duży wydatek, dlatego rezygnują z leczenia. Z powodu kosztów i wiary w przesądy wybierają wizytę u znachora, który mieszka poza wioską, uważają go za czarownika, mającego kontakt z demonami. Z powodu dużej wiary w przesądy i uroki, wiele osób uważa, że to najlepsze wyjście. Trzeba jeszcze wiele czasu i edukacji, żeby zmienić nastawienie ludzi w wioskach.

Kolejnym problemem jest jakość leczenia. Dostęp do nowego sprzętu, badań, nawet tych podstawowych i lekarstw. Rząd Angoli od lat realizuje też swój program tzw. lekarzy bez granic. Do kraju ściągani są na kontrakty lekarze z Korei Północnej, Wietnamu, Kuby, Ukrainy, Białorusi czy Rosji. Po przyjeździe zabiera się im paszport i do momentu zakończenia współpracy nie mogą się przemieszczać. Prym wiodą Kubańczycy, którzy mają więcej praw, mogą wyjeżdżać z placówki medycznej, ale całe wynagrodzenie oddają swojemu państwu. Przez niski poziom edukacji na Kubie, lekarze nie są przygotowani do leczenia wielu chorób (pialiśmy o tym w artykule Kubańska młodość  – https://misjesalezjanie.pl/kubanska-mlodosc/). Co ciekawe Angolczycy mają dużo większe zaufanie do lekarzy z zagranicy. Powoli się to zmienia i pojawia się coraz więcej miejscowych lekarzy, do których udają się chorzy.

Niestety w kraju przez lata nie leczono dobrze pacjentów. Opowiada o tym s. Maria Domalewska:
– Mężczyzna miał dziwne rany na nodze, które się nie goiły i aby ratować jego życie, amputowali kończynę. Takich amputacji powojennych czy z powodu nadepnięcia na minę jest dużo. Słabe metody leczenie doprowadzają właśnie do tego. Dużo lekarzy z Kuby było do tego przygotowanych, nie przejmowali się czy można uratować nogę czy rękę. Aby ktoś nie umarł z powodu infekcji czy gangreny zapobiegawczo amputowali.

Wiele chorób dałoby się wyleczyć, gdyby ludzie mieli dostęp do lekarza, leków i odżywczego jedzenia.

opracowanie M.T.

Więcej informacji na stronie kampanii JEŚLI CHCESZ, MOŻESZ MI POMÓC.