Dom rodziny Axela jest tak mały, że w zasadzie nie ma tam miejsca dla gości. Usiadłem na środku izby i zacząłem rozmawiać z nim i z jego bratem o ich marzeniach. Obaj marzą o podróżowaniu, chcą zobaczyć wielki świat, a może nawet zamieszkać na innym kontynencie. Mówiąc to, wiercą się na krzesłach. Nie mogą usiedzieć na miejscu.

Mama i tata siedzą przy maszynach do szycia. Kiedyś była to dla nich dodatkowa, druga praca, którą wykonywali po godzinach w domu, ale pandemia odebrała im ich pierwszą pracę. Szyją tradycyjne obrusy z motywami roślinnymi, które potem dostarczają do sklepów z pamiątkami w mieście oddalonym o 4 godziny drogi. Niestety popyt bardzo spadł przez brak odwiedzających, ale ciągle coś udaje się sprzedać.

Kiedy pytam mamę, jak się mają chłopcy, mówi, że sporo łobuzują. Nie mogą wrócić teraz do szkoły w Tlahuitoltepec, bo ta pozostaje zamknięta, a nauka w domu nie jest dla nich. Rodzice potrzebują praktycznie całego dnia na wykonanie pracy, a trzeba przecież pomagać synom w pracach zadanych przez nauczycieli. To nie zawsze jest wykonalne, bo rodzice też nie kończyli szkoły i w niektórych zadaniach po prostu nie mogą pomóc.

W pomieszczeniu nie ma też na nic miejsca. Do środka mogłem wejść tylko ja. Towarzyszący mi nauczyciele stoją na zewnątrz w strugach deszczu. Dom rodziny jest tak ściśle otoczony innymi domostwami, że pomiędzy budynkami zmieści się tylko jedna osoba, najlepiej o niskim wzroście, bo dach zaczyna się na wysokości 170 cm. Cały czas chodziłem pochylony w trosce o moją głowę.

Rodzice przyznają, że brakuje im przyborów szkolnych, żeby chłopcy mogli zrobić wszystkie zadania. I tak zwyczajnie tęsknią za szkołą, gdzie synowie mogli się nie tylko uczyć, ale też zamienić w coś twórczego całą tę energię, którą w sobie mają. Z uśmiechem na twarzy przypominam sobie nasze salezjańskie oratoria gdzie radosny i nigdy niesłabnący hałas to znak, że wszystko jest w porządku.

br. Sebastian Marcisz
Ciudad de México

Więcej informacji: misjesalezjanie.pl/dzieci-meksyku/