Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i nadał mu imię Adam. W języku hebrajskim imię to tłumaczy się jako „Czerwony”. Taki też kolor ma tutaj ziemia. Może właśnie pierwszy człowiek został stworzony w Afryce i być może góry Danakilkskie lub pasmo Semien zawzięcie ukrywają gdzieś przed nami dawno utracony rajski ogród.

Oto właśnie spełniło się moje (i moich towarzyszek) marzenie o spotkaniu z Afryką. Czarny Ląd przywitał nas w lipcową noc deszczem. Tuż za bramą lotniska czekała już na nas s. Helena Kamińska, salezjanka i misjonarka. Siostra przyjęła nas w Addis Abebie uściskiem pełnym ciepła i radości. Wyjaśnia nam, że najgorętsze miesiące roku w tej części Afryki właśnie minęły. Teraz zbliża się pora deszczowa. Mieszkańcy Etiopii długo modlili się o ten deszcz.

Słońce z trudem przedziera się przez szarą zasłonę chmur. Temperatura sięga ledwie dwudziestu kilku stopni. Wyobrażenie o Afryce powoli ustępuje miejsca doświadczeniu.

Pierwsze dwa dni spędzamy w stolicy Etiopii w domu sióstr salezjanek, które prowadzą szkołę dla młodzieży. Mamy zatem trochę czasu, aby przyjrzeć się życiu wspólnoty salezjańskich misjonarek, zobaczyć część miasta i poznać zwyczaje miejscowej ludności. „Nowy kwiat”, bo tak tłumaczy się nazwę stolicy, zostawia w naszej pamięci pierwsze doświadczenia i wrażenia. Fascynację kulturą i litość dla najbiedniejszych. Addis Abeba jest miastem, w którym obok ludzi niezwykle bogatych mieszkają liczne rzesze skrajnie ubogich. Obok nowoczesnych wieżowców stoją mieszkalne blaszane baraki. Drogi stolicy pełne są zarówno taksówek, jak i pociągowych zwierząt zaprzęgniętych do wozów. Przeszłość i teraźniejszość żyją obok siebie jak dwie zgodne siostry.

Nasze miejsce docelowe – Dilla – dzieli od stolicy prawie 400 km. Wyruszamy samochodem razem z s. Heleną do naszej placówki po dwóch dniach od przylotu. Po drodze mijamy liczne wioski, kilka większych miast, góry, jeziora i teren sawanny. Od czasu do czasu zatrzymujemy się na drodze spowolnieni przez swobodnie kroczące w poprzek jezdni kozy lub bydło. W oczach miejscowej ludności dostrzec można coś niezwykłego, jakby lęk przed życiem i pragnienie życia, to samo od czasów królowej Saby. Ludzie ci dźwigają na plecach drewno na opał lub pędzą bydło wzdłuż asfaltowych dróg, próbując odnaleźć utracony raj i spokój duszy. Wyraz ich twarzy sprawia wrażenie, jak gdyby ludzie ci, mimo trudu i ubóstwa, wcale nie byli mniej szczęśliwi niż mieszkańcy najbogatszych krajów świata. Posiadają troski i marzenia, ale nie są one tymi samymi znanymi nam marzeniami i troskami dnia powszedniego.

Siostry z placówki w Dilla przyjmują nas w niedzielny wieczór serdecznie i z radością. Wzbudzamy spore zainteresowanie wśród młodzieży, pracowników salezjańskiego przedszkola, szkoły oraz miejscowej ludności.

Wychodząc na oratoryjne boisko, do przedszkola czy na ulicę, osaczają nas i witają z niekiełznaną radością liczne grupki dzieci i młodzieży. Pojawiają się nagle ze wszystkich stron ulicy, na pozór niewidoczne, wtopione w błotnisty krajobraz miasta. Widzimy, że spotkanie z nami przysparza im radość, jaką można by porównać do spotkania z zagubionym przed wieloma laty krewnym. Wszystkie one pragną tego samego: dotknąć nas, chwycić za dłoń, mocno uścisnąć lub przytulić. Krew w naszych żyłach płynie równo, tak samo, jednym tętnem. Niesie tą samą zapomnianą pieśń braterstwa.

Często w języku angielskim pytają o imię, bo tylko tyle po angielsku powiedzieć potrafią. Zawzięcie i z uporem próbują nas dotknąć, przyjrzeć się naszym oczom i włosom, poczuć zapach naszych ciał, zapach innego, nieznanego im świata. Jest to dotyk inny niż wszystkie. Dotyk, który burzy mury i uprzedzenia stawiane od tysięcy lat dzień po dniu przez władców narodów, polityków, dyktatorów. Jest w zachowaniu tych dzieci coś niezwykłego. Być może jesteśmy dla nich zwiastunem dobra. Dobrych chwil, wspólnych zabaw i pracy, szansy na lepszą przyszłość. I być może właśnie już przez pierwszy dotyk zacierają się dzielące nas granice, takimi gestami wybijamy powoli dzień po dniu cegiełki z dzielących nas murów. Już nie jesteśmy mieszkańcami dwóch kontynentów, nie jesteśmy ani biali, ani czarni. Jesteśmy tułaczami, poszukiwaczami tego samego dawno minionego szczęścia…

 Sylwester Kołodziejczyk
Dilla, Etiopia