W czerwcu przyszła do naszej przychodni babcia z 11-letnim wnukiem. Didier upadł na garnek z gorącą wodą.

 

Poparzenia były bardzo mocne, więc starsza kobieta przybiegła do nas po pomoc. Siostra się tym zajęła. Kiedy zaczęła wypytywać, jak to się stało, to dowiedziała się, że dziecko ma epilepsję. Mama mieszka w stolicy, nie radząc sobie z chłopcem, wysłała go do babci. Starsza kobieta miała sobie sama poradzić z nim i jego chorobą. Chłopiec chodzi do szkoły, ale podczas ataków sprawia sobie wiele bólu. Siostra widziała, że może leczyć jego poparzenia, ale jeśli nie będzie leczyć epilepsji, to za dużo nie pomoże. Zaczęła rozmawiać z babcią, zachęcała, żeby przychodziła częściej, pokazywała, jak kłaść opatrunki na skórę i dała leki na epilepsję. Na szczęście ze stolicy przyjechała zaalarmowana mama, bo stan dziecka był naprawdę poważny. Siostra rozmawiała z mamą i babcią, wyjaśniała, że leki nie są drogie, tylko trzeba je systematycznie podawać, pilnować tego, żeby dziecko brało i wtedy te ataki nie będą tak częste i nie będą tak mocne. Chłopiec nie zrobi sobie po raz kolejny takiej krzywdy, nie upadnie na ogień i gorącą wodę.

Myślę, że takie rozmowy są też ważne. Praca naszej siostry w przychodni to nie tylko podawanie leku, ale szukanie rozwiązań, uświadamianie ludzi, co to znaczy dbać o zdrowie i nie wstydzić się, bo choroby nie są wynikiem naszego postępowania, ale się przydarzają. To łączenie choroby z czynami związane jest z ich tradycją.

Dla nas to wielka radość, że pomogłyśmy chłopcu. Został wyleczony, a rodzina podjęła się leczenia jego epilepsji.

s. Małgorzata Tomasiak
Wybrzeże Kości Słoniowej

Więcej o kampanii “PRZYCHODNIA NA WYBRZEŻU” znajdziesz TUTAJ.