Pomoc sióstr salezjanek jest często jedyną szansą dla dziewcząt z pobliskich wiosek. W domach stosuje się wobec nich przemoc fizyczną i psychiczną, padają też ofiarami handlarzy ludźmi. Poznajcie historię Almarinhy i Augusty – podopiecznych Adopcji na Odległość.

Almarinha

Pochodzę z ubogiej rodziny. Gdy ukończyłam szkołę podstawową, bliscy zapisali mnie do technikum hotelarskiego sióstr salezjanek w Venilale. Będąc w drugiej klasie, doświadczyłam czegoś, o czym trudno jest pisać, ale postaram się to jakoś spokojnie wyrazić. To był dla mnie niewypowiedziany ból psychiczny, fizyczny i duchowy. Doświadczyłam przemocy od własnego ojca, w wyniku czego spodziewałam się dziecka. Aby uniknąć odpowiedzialności, ojciec zaprowadził mnie do znachorki, która w brutalny sposób sprowokowała poronienie. Przerwałam naukę, ale dzięki pomocy księdza proboszcza i sióstr salezjanek, zostałam wyrwana z niebezpiecznego środowiska, jakim był rodzinny dom. Mogłam kontynuować naukę i zamieszkałam w internacie sióstr. Było to możliwe dzięki pomocy Opiekunów Adopcyjnych z Polski.

Obawiając się powtórzenia potwornych aktów ze strony ojca, siostry przyjęły do szkoły i internatu także moją młodszą siostrę. Obecnie kontynuuje ona naukę w Centrum Jana Pawła II w Dili.

Po ukończeniu szkoły średniej, nie mogłam i nie chciałam wrócić do domu. Salezjanki zaproponowały mi pracę i szkolenie zawodowe w ich Centrum Formacji Jana Pawła II w Dili. Aby całkowicie uchronić mnie od ryzyka nękania przez ojca, siostry zaproponowały mi wyjazd do Indonezji, do Dżakarty. Studiując tu, mogę się dokształcać w zawodzie hotelarza, zwiększając szansę na lepszą przyszłość zawodową. Na praktyki przydzielono mnie do hotelu poza stolicą, w miejscowości Bandung. Ubolewałam, że z tego powodu nie mogłam uczestniczyć w niedzielnych mszach świętych. Przez 6 miesięcy pracowałam codziennie do wieczora w dziale housekeeping. Praca była tak wyczerpująca, że się rozchorowałam.

Dziękuję Bogu, że nie zostawił mnie samej w czasie wielkiego cierpienia. Postawił przede mną dobrych ludzi; głównie siostry, które uratowały mnie od rozpaczy i zniszczenia życia. Wiem, że i tym razem moja edukacja jest możliwa tylko dzięki dobrym ludziom z Polski. Nie mam nic, czym mogłabym się odwdzięczyć za dobre serca i pamięć o ludziach krzywdzonych, żyjących w odległych krajach. Mogę się tylko modlić i pamiętać o Was. To jest mój sposób odwdzięczenia się za dobro, którym mnie otoczyliście. Proszę o modlitwy za ojca, aby Pan Bóg przemienił jego serce i pomógł mu się zmienić. Dziękuję bardzo.

Almarinha

Augusta

Mam na imię Augusta, niedawno ukończyłam 20 lat, Zawsze marzyłam o nauce, ale moja rodzina nie mogła mi tego zapewnić. Mieszkam z mamą i 10 rodzeństwa. Tato zostawił nas, gdy byłam dzieckiem. Po jego odejściu, dwaj starsi bracia musieli przerwać naukę i szukać płatnego zajęcia, aby pomóc mamie w utrzymaniu domu. Mama zdecydowała, żeby mnie posłać do szkoły podstawowej, dostałam się wtedy do internatu sióstr salezjanek w Laga. W tym czasie dobrodzieje z Włoch opłacali mi szkołę podstawową aż do ostatniej 9 klasy. Kiedy miałam nadzieję, że będę mogła kontynuować naukę w szkole średniej, pomoc z Włoch została przerwana. Myślałam, że moje sny o nauce nie będą mogły być zrealizowane, ale pojawili się dobrodzieje z Japonii i mogłam rozpocząć szkołę średnią. W czasie wakacji dowiedziałam się, że pomoc nie będzie kontynuowana. W pierwszej chwili mój brat, który podjął sezonową pracę w Południowej Korei, zobowiązał się do opłacania nauki, ale potem nagle zmienił zdanie. Ma własną rodzinę i byłoby mu trudno sprostać tak wielu wydatkom. Nie miałam nadziei na poprawę sytuacji. Nagle 3 lipca, siostra dyrektorka wezwała mnie do siebie i przekazała radosną wiadomość, że dzięki dobroczyńcom z Polski będę mogła ukończyć szkołę, mieszkając w dalszym ciągu w internacie. Szczęśliwa pobiegłam do kaplicy, aby podziękować Panu Bogu i Wspomożycielce za tę łaskę! Ogromnie dziękuję za Waszą pomoc, tyle radości i wdzięczności jest w moim sercu, że nie potrafię tego wyrazić słowami. Obiecuję, że w codziennej modlitwie będę prosiła o błogosławieństwo i Bożą opiekę dla Was. Z wdzięcznością

Augusta

Timor Wschodni

Dopiero od 2000 roku Timor Wschodni jest państwem niepodległym. Gospodarka jest słabo rozwinięta, a większość ludności zajmuje się rolnictwem, głównie uprawą ryżu. Praca na polach ryżowych miała być zmechanizowana. Po odzyskaniu niepodległości rząd podarował rolnikom traktory, które z czasem się psuły. Bez części wymiennych i umiejętności naprawy stawały się bezużyteczne. Ryż, mimo że stanowi podstawowe zboże uprawiane w tym kraju, jest drogi. Opieka zdrowotna również jest słabo rozwinięta. Brakuje zaplecza sanitarnego, narzędzi i sprzętu, a także fachowców. Poziom nauczania na Timorze Wschodnim, jest bardzo niski, szczególnie w szkołach rządowych.
Wyspa jest miejscem, gdzie handlarze żywym towarem szukają łupu, głównie młodych kobiet, którym obiecują dobrą pracę za granicą. Te, nie mając żadnej alternatywy, naiwnie przystają na propozycję oszustów.
Kobieta traktowana jest jak osoba drugiej kategorii. W rodzinach dziewczęta narażone są na poniżanie i przemoc fizyczną. To wiąże się z przerywaniem nauki i zmianą miejsca zamieszkania. Przed ślubem rodzina ustala wartość córki poprzez tzw. „barlake” – kontrakt przedmałżeński. Uzgadniają z drugą stroną kwotę, jaką ma zapłacić przyszły mąż.

 

Adopcja w Dili i Venilale na Timorze Wschodnim

Pierwsze trzy misjonarki przybyły na wyspę w 1988 roku i zajęły się osieroconymi dziećmi w wyniku okupacji z 1975 roku. W 1994 roku salezjanki otworzyły w Venilale koedukacyjną szkołę zawodową krawiecko-gastronomiczną z przyszkolnym internatem dla dziewcząt oraz ambulatorium z podstawową opieką medyczną. W 2006 roku, za namową Ministerstwa Edukacji, otworzyły nowy  kierunek – hotelarstwo. W szkole 90% uczniów stanowi młodzież żeńska. Około 100 z nich korzysta ze stancji.
Pomoc salezjanek skierowana przede wszystkim do dziewcząt z ubogich rodzin rolniczych, które nie są bezpieczne w swoich domach. W internacie sióstr czują się pewnie. Mają własny kąt do nauki i dobre warunki sanitarne. Dziewczęta są w wieku od 14 do 19 lat. Będąc w okresie dojrzewania, wiele z nich dźwiga bolesne doświadczenia, często przemocy psychicznej i fizycznej.
Dili odległe jest od Venilale o 150 km. Salezjanki prowadzą tu Centrum Szkolenia Zawodowego im. Jana Pawła II oraz internat. Większość wychowanek to uczennice szkół średnich i studentki pochodzące z odległych od stolicy wiosek. Tu kierowane są również na staż zawodowy absolwentki hotelarstwa i gastronomii w Venilale. Dzięki Waszej hojności dostają szansę na naukę w dobrych warunkach, która może odmienić ich życie, otwierając drogę do lepszej przyszłości.

 

Zachęcamy do śledzenia aktualności i cyklu „Adopcja na Odległość. Prezent na cały rok”.